środa, 15 kwietnia 2015

Dowcipy o blondynkach nie biorą się znikąd. (1)

Kiedy od urodzenia ma się włosy w kolorze blond, życie również bywa w kolorze blond. Od ponad 10 lat uskuteczniam ulepszanie siebie sztuczną inteligencją w postaci różnych kolorów na głowie, ale rezultaty są mimo wszystko mizerne. Byłam, jestem i będę blondynką niezależnie od tego, jaki kolor mam na głowie. 
 
Dowcipy o blondynkach nie wzięły się z niczego. 
 
Kiedyś, gdy mieszkałam jeszcze w zupełnie innym miejscu, odwiedziła mnie moja siostra Dobrochna. Pech chciał, że zostawiła auto na światłach i rozładował się jej akumulator. Była akurat wczesna wiosna, słonko zaczynało przygrzewać, więc Dobrochna wpadła na genialny pomysł przepchnięcia auta pod górkę, a potem z górki i ustawienia go na słońcu. Stwierdziła, że skoro baterie potrafią się podładować, jak się je zostawi na trochę na kaloryferze, to akumulator się podładuje, jak auto postoi na słońcu. Próbował ktoś z Was tego? 
 
Po 3 godzinach auto jak nie chciało odpalić, tak nie odpalało. Dopiero wtedy moja kochana siostra raczyła się mnie posłuchać, żeby może z kabli odpalić auto, tylko że ona żadnymi kablami nie dysponowała i nie chciała, abym poszła do sąsiadów obok poprosić o pomoc, bo było jej głupio. Już motyw z przestawianiem auta zapewnił sąsiadom teatrzyk, więc pytanie o kable nie byłoby niczym dziwnym przecież. Dobrochna miała jednak inny pomysł. Kazała mi poszukać jakiegoś numeru na taxi i zadzwoniła. Zażyczyła sobie taksówkę z kablami. Przyjechał miły pan, zrobił co trzeba i auto ożyło. Słońce jakoś w tym nie pomogło.
 
Myślicie, że ja byłam lepsza od niej? Nie tak znów dawno moje auto wydawało dziwny hałas. Początkowo nie zwracałam na niego żadnej uwagi, ale robiło się głośniej i głośniej. Kolega z pracy zasugerował, że powinnam zadbać o swój tłumik, bo w końcu go zgubię. Nie bardzo miałam czas, aby odwiedzić mojego mechanika i trochę liczyłam na to, że tłumik wytrzyma, aż będę "wolniejsza". Hałas zaczynał robić się nieznośny, ale ja wciąż miałam nadzieję, że te trzy dni do pracy jakoś się dokulam i załatwię to w wolnej chwili. Łudziłam się. 
 
Godzina 24.30. Ciemno jak w czterech literach. Mgła taka że nic nie widać. Wracałam z gorączką i zapaleniem oskrzeli po pracy. Zimno jak jasny gwint. Aż tu nagle coś huknęło, warknęło i jak nie zacznie hałasować, no i trzeć o asfalt. Zjechałam na pobocze i nawet nie pomyślałam, że to ten cholerny tłumik. Złośliwa bestia. Jakby nie mógł tych trzech dni poczekać. Praktycznie prawie go zgubiłam. I co ja mogłam zrobić w środku nocy? Za telefon i dawaj do Pana i Władcy. Pan i Władca kiedy usłyszał, co się stało, a właściwie tylko część, bo reszty nie chciał słuchać. Może to i lepiej. Powiedział, że zaraz będzie.  A ja? Czekać czekałam. Zamiast przy aucie na poboczu, to w aucie. Światła, ogrzewanie i wyłączony silnik. Jak Pan i Władca przybył na miejsce, zrobił porządek, tylko mojego auta nie mógł odpalić, bo pech chciał, że akurat pożyczył swoje auto kuzynowi, a ów kuzyn kabli w aucie nie miał. W ogóle nic w tym aucie nie miał. Na szczęście moja druga siostra, niejaka Weronika, kable posiadała, w domu była i mój kochany Wybawiciel z nią się sam skontaktował. Do pracy jeździłam przez kolejne dni ze Śpiącą Królewną czyli z moim ulubionym kolegą z pracy. Po pracy odwoził mnie już sam Pan i Władca zdegustowany moją postawą. Dobrze że nie przyszło mi do głowy przywiązywanie tłumika czymkolwiek. Bo wtedy już w ogóle witki by mu opadły. Skąd miałam wiedzieć, że mi się akumulator rozładuje, jak auto chwilę... no ze 20 minut, postało na światłach i z ogrzewaniem. Było zimno i ciemno... noc... środek lasu... pusta autostrada... i tylko to usprawiedliwiało mnie jakoś w oczach Pana i Władcy. 

Kiedyś też była taka sytuacja, że odebrałam z Weroniką auto od mechanika. Facet powiedział, że będziemy musiały uzupełnić olej, bo jest za mało. Ten kawałek do domu spokojnie dojedziemy, ale potem trzeba będzie dolać. Tyle tylko że obie o dolewce zapomniałyśmy. A kiedy mi się przypomniało, to zamiast oleju, w zbiorniku była susza. Cud że silnik się nie zatarł. Póki co jeszcze chodzi i ma się nie najgorzej. Dobrze że Pan i Władca o tym nie wie, bo by mu witki opadły. Weronika mi nie przypomniała. A ja no... zapomniałam. Na szczęście Bóg czuwa nad kretynami i blondynkami.

Czy to moja wina, że ja bym nawet słonia zgubiła?
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz